"Krajobraz po "mijance"

"PiS betonuje elektorat, "cudowne dzieci", chowają partyjne logo".

Kolejne sondaże poparcia nie pozostawiają złudzeń - Prawo i Sprawiedliwość, na nieco ponad miesiąc przed wyborami samorządowymi, traci i przechodzi do defensywy.

Partia Jarosława Kaczyńskiego realizuje już plan minimum – ograniczanie strat w sejmikach i powiatach. Politycy z Nowogrodzkiej, swoim przekazem chcą mocniej scalić najgorliwszy elektorat, ale działacze w regionach, mają z retoryką o "złym Tusku" problem.

W Krakowie zabrakło chętnych na listy PiS do rady miasta i sejmiku. W innych częściach kraju, bastionów PiS, kandydaci, by ratować swój wynik, chowają partyjne logo.

Monika Waluś

Prezes PiS sięga, po ostrą retorykę nawet podczas spotkań, z mieszkańcami terenów uznawanych, za bastion PiS.

Ostatnie sondaże poparcia wyraźnie wskazują, że doszło już do tak zwanej mijanki, a Koalicja Obywatelska zdobyła przewagę nad drugim PiS. Choć różnice nie są jeszcze diametralne, dobrze odwzorowują polityczne nastroje - KO się rozpędza, PiS jest w defensywie.

Na nieco miesiąc przed wyborami samorządowymi, PiS boryka się z wewnętrznymi problemami, które odbijają się negatywnie na lokalnych strukturach partii. Działacze mają problemy ze skompletowaniem list kandydatów, część startujących ukrywa swoją partyjną przynależność.

Bez logo PiS, w kampanii występuje kandydat na prezydenta Stalowej Woli, nazywany "cudownym dzieckiem PiS", czy walczący o reelekcję burmistrzowie Myślenic i Wadowic.

W walce o wynik, nie pomaga przekaz płynący z Nowogrodzkiej, który już nie sprawdził się jesienią, a po którego prezes Kaczyński sięga, odwiedzając nawet bastiony swojej partii.

Zdaniem prof. Agnieszki Kasińskiej-Metryki, na spektakularny zwrot w tej kampanii, dla PiS-u jest już za późno. - Musieliby mieć strategię, a ja jej nie dostrzegam - mówi Onetowi politolożka.

Kandydaci chowają szyld PiS

W mediach nazywany jest "cudownym dzieckiem PiS", bo gdy w 2014 r., po raz pierwszy wygrał wybory na prezydenta Stalowej Woli, miał 29 lat. Lucjusz Nadbereżny kierował miastem przez kolejne dwie kadencje, chętnie w tym czasie pokazywał się, w towarzystwie prezesa Jarosława Kaczyńskiego, prezydenta Andrzeja Dudy, czy premiera Mateusza Morawieckiego.

Liderzy PiS-u byli częstymi gośćmi w Stalowej Woli. W 2022 r. za swoje przywiązanie do partii, został doceniony miejscem, w radzie nadzorczej PGNiG Obrót Detaliczny.

To oni rozgniewali Jarosława Kaczyńskiego i wyborców PiS. Zdradzają kulisy awantury
Koalicja kłóci się o aborcję. Kaczyński odmawia przymusowej emerytury. Kurski znalazł zdrajców w PiS | Stan Wyjątkowy.

Nadbereżny nie przyznaje się teraz tak chętnie do PiS, choć w październiku 2023 roku, partia uzyskała w Stalowej Woli dobry wynik, zdobywając ponad 55 proc. głosów.

Prezydent pozbył się logo partii, chociaż choć przed wyborami w 2018 r. w wywiadzie dla Gazety mówił tak: "Sprawy komunalne, budowa chodników czy dróg nie posiadają szyldu partyjnego.

Jestem członkiem PiS od 2006 r. Elementarna uczciwość wymaga, aby startować pod szyldem, który się reprezentuje. Wiele jest przykładów, gdzie politycy związani z PO, PSL czy SLD na czas wyborów samorządowych, stają się "niezależni". "A ja startuję z komitetu PiS i jestem z tego dumny."

Trudy wyborczej układanki

To jednak niejedyny przykład, gdy nawet w regionach uznawanych za bastiony PiS, kandydaci schowali partyjne logo i startują w wyborach samorządowych, udając niezależnych. Tak zrobił m.in. burmistrz małopolskich Myślenic, Jarosław Szlachetka czy burmistrz Wadowic, Bartosz Kaliński.

To także dwaj stosunkowo młodzi działacze PiS, niemalże równolatkowie Nadbereżnego, którzy, gdy partia była u władzy, bardzo chętnie szczycili się przynależnością do niej i gościli u siebie partyjne władze.

Dziś na materiałach kampanijnych Szlachetki została tylko kolorystyka nawiązująca do barw PiS (biały, czerwony, niebieski), ale na plakatach Kalińskiego nie ma śladu PiS.

Ukrywanie partyjnej przynależności to tylko jeden z przejawów kryzysu. W takich miastach, jak Kraków czy Rzeszów, PiS długo musiało namawiać swoich działaczy, by zdecydowali się wystartować w wyborach prezydenckich z ramienia tej partii.

Ostatecznie w stolicy Małopolski o fotel prezydenta będzie ubiegał się poseł Łukasz Kmita, który - co wytykają mu oponenci - pochodzi z Olkusza. W 2018 r. startował tam na burmistrza. Bez powodzenia. W stolicy Podkarpacia, PiS stawia z kolei na wieloletniego samorządowca - Waldemara Szumnego, który zasiada też, w radzie nadzorczej PGE Obrót.

PiS wreszcie zdecydowało. Znamy nazwisko kandydata na prezydenta Krakowa.

Czasu jest mało, "brakuje refleksji"

W mniejszych miastach – Tarnowie czy Przemyślu PiS, wciąż oficjalnie nie ogłosił swoich kandydatów. W Nowym Sączu i Kielcach zwlekała aż wczoraj, choć kampania jest już w pełni.

W ostatnich dniach w Krakowie, PiS gorączkowo poszukiwał osób chętnych na listy wyborcze do rady miasta i sejmiku, bo kilka osób zrezygnowało ze startu. - Zdajemy sobie sprawę, że czasu jest mało, dlatego prosimy o zgłoszenie się każdego chętnego i każdej chętnej - ogłaszali lokalni działacze PiS.

Jednocześnie chwilę wcześniej puścili oko do żelaznego elektoratu partii, wciągając na listę kandydatów do sejmiku małopolskiego Barbarę Nowak, kontrowersyjną byłą kurator oświaty. Jej kandydatura wzbudziła mieszane uczucia nawet wśród członków PiS.

O trudnej sytuacji mówili niedawno także działacze PiS ze Świętokrzyskiego: - Straciliśmy władzę w Polsce, a teraz możemy stracić też w regionie. Myślę, że brakuje trochę refleksji. Wprawdzie pojawiła się nowa szefowa regionu (Anna Krupka – red.), ale  stawiamy na starszych działaczy, którzy mają wielu sympatyków, lecz także przeciwników.

Młodych, odważnych działaczy nam brakuje, a tylko oni mogą dotrzeć do młodszych wyborców. Chciałbym się mylić, ale w kwietniu może się powtórzyć sytuacja z października ubiegłego roku. Wyraźnie wygramy wybory, ale na nic, nam się to nie przyda.

Krajobraz po "mijance"

Tych kilka przykładów pokazuje, w jakim potrzasku, na nieco ponad miesiąc przed wyborami, znalazł się PiS i to nawet w regionach uznawanych, za bastiony tej partii. Bezlitośnie oddają to wyniki ostatnich partyjnych sondaży.

Jeszcze w pierwszej połowie stycznia 2024, w badaniu CBOS, PiS wróciło do poziomu 30 procent poparcia. Ale już w sondażu, przeprowadzonym w dniach 22-26 stycznia, ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego zaliczyło spadek do poziomu 24 procent. To wtedy nastąpiła tzw. mijanka - i po raz pierwszy od lat, to KO zdobyło w CBOS-ie pozycję lidera.

Teraz na PiS chce głosować 22 proc. badanych. Z kolei chęć oddania głosu na KO, w styczniu zadeklarowało 29 procent. Ten wynik utrzymał się w obydwu badaniach z lutego 2024.

Z analiz Daniela Persa dla Onetu, wynika, że w najgorszym scenariuszu, PiS przegrałoby wyścig o sejmiki 1:15. Pozostałoby u władzy jedynie w woj. podkarpackim, które Jarosław Kaczyński wielokrotnie określał, w swoich wizjach, mianem "polskiej Bawarii".

PiS walczy o "wahające się" sejmiki. Kłótnie i rozłamy. "W strukturach panuje chaos".

Gra na plan minimum

Takie rezultaty powinny w partii Jarosława Kaczyńskiego, uruchomić wewnętrzny alarm, bo po utracie władzy w rządzie, PiS może stracić nie tylko większość sejmików, ale także zniknąć z Polski powiatowej.

Pod znakiem zapytania stoi to, czy kandydat partii będzie rządził, choćby w miejscowościach średniej wielkości, bo w takich miastach jak Warszawa, Kraków czy Gdańsk, szanse mają marne nawet na wejście, do drugiej tury.

Jeżeli czarny scenariusz się spełni, tylko przyspieszy to proces rozstroju partii, który trawi ją od czasu październikowej klęski. A w perspektywie są jeszcze, czerwcowe wybory do Parlamentu Europejskiego i wybory prezydenckie w 2025 roku.

Prezes Kaczyński, jadąc z wizytą do swojego podkarpackiego bastionu, przywiózł ze sobą retorykę, która może scementować najtwardszy elektorat, ale nie pomaga lokalnym działaczom PiS, w przyciągnięciu nowych wyborców, zwłaszcza młodych.

Prezes zapewniał, że nie chce być "totalną opozycją", i chce mieć "pozytywny program". Ale przez prawie dwie godziny mówił o błędach Tuska i Brukseli, straszył kryzysem żywnościowym, imigrantami i wprowadzeniem euro, czyli powtarzał tezy z jesiennej, marnej w skutkach kampanii.

PiS woli "mówić Czarnkiem"

Lokalni działacze PiS woleliby mówić w kampanii o bardziej przyziemnych problemach mieszkańców: brakujących mieszkaniach, kulejącej komunikacji miejskiej, kłopotach z parkowaniem.

I zamiast "pozbycia się Tuska", obiecywać nowe nasadzenia zieleni, budowę żłobków, załatanie dziur w drogach. Zwłaszcza, że po ośmiu latach rządów PiS, nie ma w Polsce lokalnej, wizerunku przyjaciela samorządów. Do nadrobienia jest zatem wiele.

Zamiast tego, do opinii publicznej mocniej przebijają się głosy, jak te ze spotkania PiS z mieszkańcami Lublina. W roli głównej wystąpił poseł Przemysław Czarnek.

I wykrzykiwał: "Wczoraj przyjechała pani von der Leyen. Powiedziała, że da - uwaga - 600 miliardów, za rok. Droga pani Niemko z Brukseli, to niech pani za rok przyjedzie, a nie obiecuje głupot! I niech pani nie odblokowuje czegoś, co sama pani bezprawnie zablokowała, pod wpływem złodziei i bandytów.

I choć radykalizm, byłego ministra edukacji budzi obawy, nawet u bywalców Nowogrodzkiej, to ostry język, także w tej kampanii, zyskał akceptację prezesa Kaczyńskiego. Co prawda Czarnek nie stanął na czele sztabu wyborczego PiS, ale pozostał jednym z najbardziej aktywnych polityków, byłego obozu rządzącego.

Jest ciągle wymieniany jako pretendent do objęcia prezesury w partii, ale Jarosław Kaczyński wbrew krążącym o nim opiniom, nie czuje się wypalony lub zbyt sędziwy, by w 2025 r. znów nie starać się o kolejną kadencję prezesa PiS. O pokierowanie partią, która dziś jeszcze jedzie, ale nie do końca wiadomo, w jakim kierunku.

Głosy rozsądku ustępują radykalnym zwrotom

Jeszcze jakiś czas temu mówiło się, że tę słowną ofensywę Czarnka, równoważyć będzie "przekaz merytoryczny", którego twarzą miał być Mateusz Morawiecki.

Gdy jednak partia coraz bardziej pikuje w sondażach, utwardzają się wewnętrzne podziały w partii, a lokalne struktury pogrążają się w chaosie, głosy rozsądku ustępują radykalnym zwrotom. A to, w wyborczym maratonie, w którym już na pierwszych kilometrach, PiS potyka się o własne nogi i zwalnia, nie wróży dobrze na przyszłość.

Zdaniem prof. Agnieszki Kasińskiej-Metryki, politolożki z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, na spektakularną zmianę w kampanii, dla PiS-u jest już za późno.

- To musiałoby wynikać ze strategii, a opisane wyżej zjawiska, przede wszystkim wypowiedzi prezesa Kaczyńskiego, wskazują na brak tej strategii.

Dziś PiS powtarza własne błędy, a największym problemem PiS-u jest dziś lider tej partii i jego wypowiedzi, za które później działacze próbują brać polityczną odpowiedzialność i starają się z niej tłumaczyć - mówi Onetowi prof. Kasińska-Metryka.

Jej zdaniem, PiS musi dopiero zaliczyć "spektakularny przełom", by coś w partii zmieniło się na lepsze.

- Jako analityczka nie za bardzo widzę, gdzie mogłoby tkwić, źródło tego przełomu. Bo w partii nie ma konstruktywnej myśli, a za plecami prezesa, toczy się walka o schedę. Albo tworzy się nowa partia, ale nikt nie ma odwagi, tego prezesowi powiedzieć - podkreśla politolożka (Monika Waluś, Dziennikarka Onet Wiadomości) (Onet.pl).

Oprac. Stanisław Cybruch
Czarnek, Kaczyński, kadencja, opinia, politolożka, PiS, prezes, prof. Kasińska-Metryka, scheda, 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Milionerka z PiS musi szukać nowej pracy"

"Kontrowersyjne nagranie z policjantem"

"Morawiecki kłamał?"