Mój dzisiejszy dzień

Obudziłem się, jak rzadko kiedy, za pięć szósta (oczywiście rano).

Widocznie odezwał się mój zegar biologiczny z młodości, z czasów, gdy wstawałem o szóstej, by ugotować dzieciom na śniadanie kaszkę na mleku, przed wysłaniem ich do żłobka i przedszkola.

Ale tym razem, przyczyna wczesnej pobudki, była zapewne inna. Dziś miałem zgłosić się do dentysty, bo plomba sprzed trzech lat, zaczęła się szczerbić. Pani doktor wyznaczyła mi przyjść do gabinetu na godz. 11.

Problem w tym, że gabinet pani doktor jest odległy od mojego osiedla, o około 8 kilometrów. Mogę do niego dojechać wyłącznie tramwajem. A tramwaje - jak wiadomo - jeżdżą wtedy, kiedy im wypada, a nie wtedy, kiedy ktoś chce jechać.

Mimo wszystko wyjechałem ponad godzinę wcześniej. Dojście od tramwaju do gabinetu to zaledwie 1,5 km. 

Weszliśmy do poczekalni we dwóch - nieznajomy i ja. Czekaliśmy ok. 15 minut. Nieznajomy został wezwany pierwszy. Musiałem jeszcze czekać ok. 30 minut. Wytrzymałem.

Potem już tylko rozłożysty fotel i rządek 12 wierteł, lampa ruchoma, pani doktor i pielęgniarka w maseczkach, ja oczywiście bez... Standardowe pytanie: Czy jest pan szczepiony przeciwko Covid-19. Tak - odpowiedziałem.

Przegląd, jak powiedziałem, szczątkowych ząbków, i głośne ich określenie, co do stanu... Pielęgniarka zapisała. Wreszcie zaczęło się wiercenie.

Pani doktor orzekła, że po trzech latach od mojej ostatniej wizyty, niewiele się pogorszyło. - Językiem wyczułem w jednym wyraźną szczerbę. Trzeba ją zatkać - stwierdziłem. Więc w tym celu przybyłem.

Pani doktor znalazła ubytki w przyzębiu i drobne uszczerbki tuż pod dziąsłami. W sumie tych drobiazgów nazbierało się cztery, plus największa szczerba znaleziona językiem. Cały ten "drobiazg" kosztował 250 zł.

Po remoncie wybrałem się do domu. Po drodze widzę przystanek autobusowy, na rozkładzie autobus w moim kierunku. Szybkie myślenie, spojrzenie na zegarek, zaraz będzie. Jadę. Czekam, czekam, nie ma autobusu. Wreszcie jedzie. Wsiadam, jadę. Ale autobus ruszył w przeciwną stronę.

Pytam kierowcy, czy dojadę tym numerem, do mojego osiedla. Kierowca rozkłada ręce. Przykro mi - nie dojedzie pan - mówi. Za chwilę proszę wysiąść, przejść pół kilometra i przed jednostką wojskową, należy wsiąść w autobus nr 22. Ale tylko w 22, w żaden inny.

Dzięki tej mojej kombinacji podróżniczej, byłem w domu o godzinę później, niż mogłem być tramwajem. Przypomniałem sobie w tym momencie stare przysłowie: Kto drogę prostuje...   

Nie było aż tak bardzo źle. Czekałem na świeżym powietrzu, nie w swoich 4 ścianach. Trochę pochodziłem i nabiłem na licznik kroków 3388. To dobrze i zdrowo.  

Pomyślałem: jak to świetnie czasem wstać wcześnie, pojechać do dentysty też wcześnie, a potem wracać krótszą drogą autobusem... Zwiedziłem - przy okazji - kawałek miasta, inaczej raczej tam bym nie jechał.

Dobrze też być emerytem. Nie spóźniłem się do pracy, nie musiałem się zwalniać z pracy, objechałem wschodnią część miasta i wróciłem do domu. Wszystko to za darmo, bo emeryci u nas, za bilet nie płacą.

Aha, jeszcze najważniejsze. Od wczoraj radio bębniło cały dzień i dziś rano także, iż idzie na północną Polskę, silny wiatr i deszcz. A tu ani wiatru zbyt silnego, ani deszczu żadnego. Ino słonko czasem świeciło.

Za chwilę będę w kuchni, zrobię sobie obiad, a potem siadam do czytania swojej książki "W kulisach życia". 

Muszę bowiem wyłowić w niej ewentualne błędy, żeby książka przed drukiem była czysta od nich, jak łza, czyli taka jak należy. 

Żeby czytelnik nie mówił, że sam sobie napisał, i sam narobił błędów, a teraz się wstydzi...

Stanisław Cybruch
autobus, błędy, dentysta, deszcz, druk, książka, obiad, osiedle, Polska, radio, tramwaj, wiatr, 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Milionerka z PiS musi szukać nowej pracy"

"Kontrowersyjne nagranie z policjantem"

"Morawiecki kłamał?"