"Mamy zez rozbieżny", czyli wszystkie oczy na inflację

"Będzie z tego duży kłopot".

Inflacja w kwietniu jest najwyższa od 24 lat, a eksperci mówią, że "to jeszcze nie koniec". Na horyzoncie jest wiele czynników, które będą stały za wciąż bardzo szybkim tempem wzrostu cen.

Inflacja w kwietniu wyniosła 12,3 proc. - poinformował w piątek Główny Urząd Statystyczny. To najwyższy odczyt od maja 1998 r. 

Gdyby nie sztuczne przytłumienie tego wskaźnika w lutym (wskutek wejścia w życie tarczy antyinflacyjnej od 1 lutego), byłby to dziesiąty z rzędu miesiąc, w którym inflacja jest wyższa niż miesiąc wcześniej.

W związku z inflacją jest jedna niezła wiadomość i dużo niepokojących. Dobra jest taka, że - przynajmniej według obecnych prognoz - jesteśmy zapewne relatywnie blisko szczytu. 

Ekonomiści przewidują go obecnie zwykle na ok. 13-15 proc. w czerwcu lub którymś z miesięcy trzeciego kwartału.

"Inflacja 13-15 proc. to niezła wiadomość?" - ktoś się może oburzyć. Cóż, zawsze to jakiś promyk nadziei w sytuacji, gdy mniej więcej od początku 2021 r. odczyt inflacji podwaja się co kilka miesięcy.

A te złe wiadomości? Najważniejsza jest taka, że wysoka inflacja pozostanie z nami na lata. 

Słowem - nawet jeśli GUS np. za pół roku czy rok (chyba prędzej rok) już nie będzie publikował dwucyfrowych odczytów inflacji, to jednak jeszcze długo będzie informować np. o 7- czy 9-procentowym wzroście cen. Cel inflacyjny NBP - czyli taki "zdrowy" poziom dla gospodarki - to 2,5 proc.

Ceny nadal będą rosnąć w niewidzianym od dwóch dekad tempie. Będzie ono zależało od wielu czynników - w tym geopolitycznych czy walutowych, a także działań NBP i rządu (np. w zakresie tego, czy i kiedy wycofywać tarcze antyinflacyjne).

Co ośrodek analityczny to trochę inna prognoza, ale konsensus z nich jest taki, że zarówno 2022, jak i 2023 r. będą latami bardzo wysokiej inflacji. Dopiero w 2024 r. powinniśmy zobaczyć wyraźniejszy zjazd.

Obecne prognozy Ministerstwa Finansów wskazują, że średnioroczna inflacja wyniesie w 2022 r. 9,1 proc., a w 2023 r. 7,8 procent.

Ale i tak są to przewidywania optymistyczne, np. projekcja NBP czy prognoza ekonomistów z Credit Agricole mówią o średniorocznej inflacji aż 10,8 proc. w tym roku. 

Centralna prognoza 21 analityków, którzy wskazali w ankiecie NBP w marcu br., że inflacja będzie 9,8 proc. średniorocznie w 2022 r. i 7,6 proc. w 2023 r.

Zresztą sam główny ekonomista Ministerstwa Finansów Łukasz Czernicki w rozmowie z portalem 300gospodarka.pl mówi, że prognoza 9,1 proc. inflacji w 2022 r. (średniorocznie) jest konserwatywna, a ryzyka dla niej są "raczej w górę".

W obecnych prognozach dopiero 2024 i 2025 r. jawią się jako lata już z wyraźnie niższą inflacją, choć nadal wyraźnie przekraczającą (szczególnie w 2024 r.) cel inflacyjny NBP. 

To z jednej strony efekt wygasania czynników zewnętrznych windujących naszą inflację, z drugiej zaś - efekt ochłodzenia gospodarki podwyżkami stóp przez NBP.

Warto pamiętać natomiast, że są to prognozy na dziś. Ostatnie lata nauczyły, że sytuacja może się szybko, niespodziewanie i diametralnie zmieniać. 

Już prognozy na kilka miesięcy w przód mogą się szybko dezaktualizować. Te czynione w horyzoncie dwóch-trzech lat są tym bardziej obarczone gigantyczną dawką niepewności.

Ale tu i teraz też już wiele o inflacji można powiedzieć. I nie są to dobre wieści. Jest mnóstwo czynników, które mogą w najbliższych miesiącach przełożyć się na dalszy, dynamiczny wzrost kosztów utrzymania gospodarstwa domowego.

Zobacz wideo. Jakie zarzuty wobec prezesa Glapińskiego ma PSL? Zgorzelski: Doprowadził do hiperinflacji

Inflacja producencka 20 proc.

20 proc. - tyle wyniosła w marcu br. tzw. inflacja producencka w Polsce (PPI). To najwyższy odczyt od 27 lat. Ta miara pokazuje, o ile rok do roku wzrosły ceny u producentów - czyli zanim trafiły do hurtowni, sklepów czy kolejnych fabryk (jako komponenty, surowce itd.).

Inflacja producencka PPI traktowana jest jako wyprzedzający wskaźnik tego, co wkrótce będzie działo się z cenami dla konsumentów (to tzw. inflacja CPI). Wniosek jest prosty - CPI będzie dalej rosnąć. 

Ceny w skupach rolnych

35,9 proc. - o tyle w marcu wyższe niż rok temu były ceny skupu podstawowych produktów rolnych. Tylko miesiąc do miesiąca - w porównaniu z lutym - ceny poszły w górę o blisko 16 proc. 

"Bezprecedensowy w krótkiej historii szeregu (od 2018) miesięczny wzrost cen wynika przede wszystkim z wpływu wojny w Ukrainie" - wyjaśniali ekonomiści PKO BP.

Sytuacja z cenami w skupach jest podobna jak z inflacją producencką - w jakimś stopniu wkrótce zobaczymy to w cenach w sklepach. Żywność będzie dalej szybko drożała.

Co z cenami gazu?

Dużą niewiadomą jest to, jak będą kształtowały się ceny nośników energii, gazu czy paliw. Mnóstwo zależy od rozwoju wojny w Ukrainie, decyzji Polski i UE w zakresie przestawiania się na surowce z innych niż Rosja źródeł, a także tego, czy, kiedy i komu Moskwa będzie wstrzymywać eksport surowców. 

W każdym razie nikt nie ma wątpliwości, że od rosyjskich surowców da się odejść bezkosztowo.

W ostatnich dniach na pierwszy plan, rzecz jasna, wybija się kwestia gazu po tym, jak Gazprom wstrzymał dostawy do Polski. Według ekonomistów dopóki surowiec płynie do innych krajów Europy (z polskiego punktu widzenia kluczowe są Niemcy), nasza sytuacja jest opanowana.

Jednak zablokowanie dostaw do Niemiec oznaczałaby dla Europy, w tym dla nas, gwałtowny wzrost cen, a zapewne i konieczność racjonowania surowca m.in. dla przemysłu. Pisze o tym wielu ekspertów, m.in. Ole Hansen, szef działu surowców w Saxo Banku.

Z kolei Ignacy Morawski, główny ekonomista "Pulsu Biznesu" zwraca uwagę, że rezygnacja UE z rosyjskiego gazu (samodzielna lub wymuszona zakręceniem rosyjskiego kurka) oznacza rywalizację o surowiec z innych źródeł - np. z Norwegii czy USA. 

A wysoki popyt przy ograniczonej podaży to oczywiście jasny czynnik podbijający ceny.

Inflacja wciąż rośnie.Inflacja w UE. Polska daleko za podium. Pierwsze miejsce dla Litwy

Luźna polityka budżetowa rządu

Nie da się na tym samym rowerze, siedząc w dwie osoby, jechać do przodu i do tyłu, bo będzie z tego duży kłopot - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. Na myśli ma oczywiście politykę NBP i rządu.

Z jednej strony mamy bank centralny, który walczy z inflacją. Jego celem jest schłodzenie koniunktury i umocnienie złotego. 

A z drugiej strony mamy politykę budżetową, która działa w dokładnie odwrotną stronę. Mniej więcej do stóp NBP 4 proc. stymulacja budżetowa równoważyła się z zacieśnieniem pieniężnym - mierząc wpływem na PKB - wyjaśnia Benecki.

Ekspert nie ma wątpliwości - żeby skutecznie zawalczyć z inflacją, nie wystarczy podnosić stóp, ale musi nastąpić zacieśnienie budżetowe. Tyle, że według ekonomisty dojdzie do tego dopiero w 2024 r.

Do tego czasu nie uda się skutecznie zapanować nad inflacją. Ona może się trochę cofnie na efektach bazy, ale wciąż będzie nieakceptowalnie wysoka - uważa Benecki.

Część wydatków, które zaplanował ostatnio rząd, oczywiście ma sens i jest uzasadnionych - to choćby wyższe nakłady na obronność. Tyle, że zdaniem wielu ekonomistów w innych aspektach rząd po prostu przeszarżował.

Oczywiście - każdy się cieszy, gdy na konto wpływają dodatkowe środki, a w sklepach czy na stacjach paliw płaci się mniej, niż gdyby tarcz antyinflacyjnych nie było. Tyle że taka polityka rządu utrudnia Narodowemu Bankowi Polskiemu walkę z inflacją.

Jak mówił niedawno w rozmowie z "Super Expressem" członek Rady Polityki Pieniężnej Przemysław Litwiniuk, "mamy do czynienia z zezem rozbieżnym, bo w jedną stronę patrzy ktoś, kto programuje politykę banku centralnego, a w zupełnie innym ten, kto prowadzi politykę budżetową".

Bank centralny i NBP powinni patrzeć w jednym kierunku i podejmować działania przynajmniej ze sobą niesprzeczne. 

Rząd nie ma dostatecznie silnej motywacji, aby inflację w krótkiej perspektywie zdławić - mówił Litwiniuk. 

Tłumaczył to m.in. faktem, że wchodzimy powoli w okres przedwyborczy.

Dodał, że rząd korzysta na inflacji, bo rosnące ceny to wyższe wpływy z VAT, czy akcyzy. A jak już przy akcyzie jesteśmy - rząd planuje kolejną jej podwyżkę na alkohol i papierosy) w 2023 r. i w kolejnych latach.

Gdy trzeba walczyć z inflacją, należy przystopować z szerokim gestem. Tarcza antyinflacyjna? 

Ok, ale nie powinna być tak szeroka, a raczej obejmować tylko osoby najgorzej sytuowane, które inflacja najbardziej boli. Obniżka PIT z 17 do 12 proc.?

Pierwotnie "Polski Ład" miał podnosić wynagrodzenia tylko najmniej zarabiających, a zrobił się z niego warta ponad 30 mld zł rocznie wielka fontanna pieniędzy dla niemal wszystkich Polaków. 

Czternastki i wyższa niż wymagana prawem waloryzacja rent i emerytur? Cóż, emeryci już dzięki obniżce PIT zyskali dużo.

Najnowszy pomysł premiera Morawieckiego to z kolei masowa obniżka rat kredytów mieszkaniowych. To niemalże śmianie się w twarz prezesowi NBP i Radzie Polityki Pieniężnej, która właśnie po to podnosi stopy, żeby raty rosły. 

Sam Glapiński wyjaśniał niedawno, że właśnie o to chodzi, żeby kredytobiorcy po opłaceniu rat mieli mniej środków na inne wydatki. - To działa antyinflacyjnie - wyjaśniał prezes NBP.

Z drugiej strony, główny ekonomista Ministerstwa Finansów Łukasz Czernicki zapowiadał, "powściągliwość po stronie polityki fiskalnej, żeby ograniczyć inflację". Pytanie, czy przebije się z tym przekazem, do bardziej władnych osób.

Finansowanie firmy? Warto skorzystać z przyjaznego źródła. Tym razem to nie putinflacja. Inflacja bazowa rekordowo wysoka.

Spirala cenowo-płacowa?

Problemem jest nie tylko to, że inflacja jest wysoka, ale też to, że jest bardzo szeroka (nie windują jej wyłącznie np. ceny energii - drożeje w zasadzie wszystko). 

Tzw. inflacja bazowa, czyli nieuwzględniająca cen energii i żywności, w marcu wyniosła aż 6,9 proc. rok do roku (to już potwierdzony wskaźnik), a według prognoz ekonomistów w kwietniu br. sięgnęła ok. 7,5 proc.

Kłopot też w tym, że obecna inflacja nie jest krótkim wybrykiem natury. Niestety, zadomowiła się u nas (i w ogóle rozgaszcza się na świecie) i mimo podwyżek stóp pozostanie na lata. 

Słowem - stała się czymś, o czym rozmawiamy i myślimy, co nie jest już gdzieś w tle, ale co zakorzenia się w naszych głowach, do czego się przyzwyczajamy i co ma potem wpływ na nasze decyzje.

Ekonomiści używają w tym kontekście mądrego sformułowania - wzrost albo nawet "odkotwiczenie" oczekiwań inflacyjnych. Sprawia to, że przestajemy brzydzić się podwyżkami cen, a zaczynamy uznawać je za normę. 

A skoro tak, to przedsiębiorcy tym bardziej mogą podnosić ceny bez obaw o utratę klientów.

Część ekspertów znajduje w danych z Polski, oznaki spirali cenowo-płacowej, tzw. efekty drugiej rundy. To sytuacja, w której ceny i płace wzajemnie się nakręcają. 

Pracownicy, widząc rosnące ceny i przewidując ich dalszy wzrost (wysokie oczekiwania inflacyjne), idą do pracodawców po podwyżki.

Ci zaś, wobec silnego rynku pracy (problemy z rękami do pracy) na podwyżki się godzą, ale przerzucają rosnące koszty pracy, na ceny towarów i usług. Inflacja rośnie i błędne koło się nakręca.

Im dłużej będzie się utrzymywać podwyższony poziom inflacji, wynikły z czynników zewnętrznych, podażowych, szokowych, tym większa jest możliwość, że w następnych kwartałach - w średnim okresie, który nas interesuje - to się utrwali w nawykach, oczekiwaniach, a może nawet w efektach drugiej rundy.

Do tego dopuścić nie możemy - mówił prezes NBP już w październiku 2021 r., tuż po pierwszej podwyżce stóp. Tę decyzję RPP podejmowała przy inflacji 5,9 proc. Dziś jest znacznie wyższa.

Kurs złotego

Wszystko wskazuje na to, że w walce z inflacją szczególnie pomocny nie będzie kurs złotego. Mocny złoty obniżałby koszty importu towarów (np. ropy naftowej). 

Niestety, ostatnie podwyżki stóp NBP nie mają tak istotnego wpływu na umocnienie kursu, jak sugerowałyby podręczniki do ekonomii.

Złotemu nie służy oczywiście m.in. wojna w Ukrainie, ale też wciąż napięte relacje Polski z UE. Odblokowanie środków z Krajowego Planu Odbudowy zapewne skokowo umocniłoby polską walutę.

Choć z drugiej strony pojawiają się też głosy, choćby prezesa NBP Adama Glapińskiego, że inwestycyjne ożywienie, po uruchomieniu środków z KPO, byłoby czynnikiem proinflacyjnym - możliwy wzrost cen materiałów budowlanych, kosztów pracy itp.

Jeśli oczekiwana ścieżka podwyżek, nie umocniła złotego, ich dostarczenie również nie pomoże. 

Nasze dotychczasowe prognozy umocnienia złotego do 4,40 do końca roku są zbyt ambitne. 

Będziemy je rewidować
- napisali w czwartek 28 kwietnia w swoim komentarzu, ekonomiści mBanku (gazeta.pl).

Oprac. Stanisław Cybruch
cena, decyzja, Glapiński, inflacja, koszty, KPO, Morawiecki, NBP, płaca, podwyżka, rewizja, RPP, ścieżka, złoty, 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Milionerka z PiS musi szukać nowej pracy"

"Kontrowersyjne nagranie z policjantem"

"Morawiecki kłamał?"